niedziela, 24 lutego 2013

Dziś podaję Wam ten sam przepis, który mogliście zobaczyć na Bomby-Cherry. Jest to spaghetti z dynią. Wiem, że sezon dyniowy mamy za sobą, ale na samą myśl o tym daniu ślinka cieknie mi z ust, a wspaniały zapach, który towarzyszy przyrządzaniu tego spaghetti od razu mi się przypomina! Jest ono tak proste, że nawet Ci z Was, którzy nie są dobrze zaznajomieni z kuchnią i gotowaniem z pewnością sobie z nim poradzą. A może wpisze się on na zawsze w wasze menu? Gorąco polecam na każdą porę roku! :)

Spaghetti z sosem dyniowym i parmezanem 
Potrzebujemy:
- ćwierć średniej wielkości cebuli,
- wydrążony miąższ z małej dyni,
- ok. 120 ml śmietanki 18%,
- sól,
- pieprz,
- gałka muszkatołowa,
- masło (3-4 łyżki),
- parmezan. 

Jak to zrobić:

Cebulę kroimy drobno, dusimy na małym ogniu na roztopionym maśle do momentu, kiedy powoli będzie nabierać złocistego koloru. Makaron gotujemy al dente w osolonym wrzątku. Dodajemy pokrojony w kostkę miąższ z dyni, doprawiamy solą i pieprzem i dusimy pod przykryciem około 10-15 minut (aż dynia zmięknie, a wokół będzie rozchodzić się wspaniały zapach :p). Po tym czasie wlewamy śmietankę, doprawiamy gałką muszkatołową, mieszamy całość i gotujemy przez kolejne 3-4 minuty. Ugotowany makaron odcedzamy i dodajemy do sosu, mieszamy. Podajemy gorący na talerzu, można przegryzać pomidorkami :) 




Do następnego
Ola :)

czwartek, 21 lutego 2013

Dzisiejszy dzień mimo moich obaw przyznam, że bardzo udany. Orkiestra minęła szybko i bezboleśnie. Później spotkałam się z Olą. Przesiedziałyśmy w KFC ok. 2 godzin robiąc głupie zdjęcia i śmiejąc się z nich jak szalone. Ludzie dookoła nas też mięli niezły ubaw...;) A oto dowody:







I oczywiście mój piękny lakier do paznokci




Do następnego razu;)
Klaudia

środa, 20 lutego 2013

Rzeczy, które mnie irytują #1

Witam. Mam dla Was cykl postów, w których opiszę, co naprawdę mnie irytuje w miejscach i sytuacjach, z którymi spotykamy się codziennie. Dziś napiszę Wam o pewnym zjawisku pojawiającym się na Facebooku, które bardzo mnie irytuje. A więc:

Oznaczanie znajomych na swoim zdjęciu w chwili, gdy oni obecnie się tam nie znajdują.

Zrozumiałe jeszcze jest, że ludzie oznaczają na zdjęciu osobę, która je robiła lub wtedy się tam znajdowała. Ale NIGDY nie zrozumiem dlaczego dziewczynki (nie zauważyłam tego zjawiska u chłopaków) oznaczają 10, 20, 30, 40, 50(!) osób na danym zdjęciu. Może to zdjęcie ma dla nich tak duże znaczenie, że muszą je zadedykować kilku wyjątkowym osobom ale 25? 30? Kto ma tylu przyjaciół? Prawdziwych przyjaciół a nie ludzi spotykanych na osiedlu. A może po prostu chcą mieć więcej lajków pod zdjęciem? Ale  często zauważam, że ktoś oznacza 20 osób a polubień ma 14. Chyba ta metoda nie działa. Więc jeśli ktoś zna jakiś ukryty sens tej czynności bardzo proszę dać mi znać! ;)


Do następnego!
Maria







Witajcie! Może niektórzy z Was wiedzą, że zanim założyłyśmy tego bloga, istniał jeszcze jeden, o nazwie Bomby-Cherry. Jeśli macie ochotę przejrzeć posty, zapraszam tutaj: http://bombycherry.blogspot.com. Jakiś czas temu umieściłam tam notkę o Audrey Hepburn. Jak zauważyliście, widnieje ona w naszym szablonie. Kiedy szukałyśmy pomysłów na motyw do niego od razu padło na Audrey. Dlaczego? Ponieważ jest kimś znaczniej więcej niż tylko ikoną mody. Chciałam, aby każdy, kto odwiedzi naszą stronę, a nie będzie znał czarno-białej postaci w nagłówku, poznał bliżej jej historię, być może go ona zaintryguje.
Dlatego dzisiaj zamieszczam tutaj tę samą notkę, która widnieje wciąż na Bomby-Cherry.


Oglądałam dziś kawałek filmu dokumentalnego BBC o Audrey Hepburn. Właściwie samą końcówkę, lecz to wystarczyło, aby mnie ta postać oczarowała. Wcześniej znałam ją jedynie jako piękną, czarno-białą kobietę, która w roli Holly Golightly podbija serca wszystkich swym czarującym uśmiechem i niewinną minką. Jednak kiedy poznałam jej prywatną historię, wszystko się zmieniło. Była silną, szukającą szczęścia w życiu kobietą, którą los obdarzył olśniewającą urodą, talentem i darem pomagania ludzi. W dokumencie pokazywano urywki filmów, w których występowała, gal rozdania nagród, w których uczestniczyła, zdjęcia z wczesnej młodości oraz te z końcówki życia. Stało się jasne, dlaczego była osobą, która umiała odnaleźć się wśród wielu ludzi. Potrafiła radzić sobie z konsekwencjami, jakie niosła ze sobą sława gwiazdy Hollywood. Nie lubiła głośnego życia, starała się być sobą, pokazywać, dzielić się z innymi tym, co naprawdę ceniła w życiu. Kiedy w 1967 porzuciła karierę aktorską, po wielu głośnych sukcesach, nominowaniach i nagrodach, m.in. po Oskarze za "Rzymskie wakacje", postanowiła oddać się działaniom humanitarnym jako ambasadorka UNICEF'u. Jak podkreślali narratorzy filmu, chciała spłacić swój dług Bogu, który uratował ją i jej bliskich od śmierci głodowej podczas II wojny światowej w okupowanej wówczas Holandii, gdzie się urodziła i spędziła pierwsze lata życia. Pragnęła pomagać tym, którzy zostali dotknięci losem tak jak ona tych dwadzieścia parę lat wcześniej. Nagłaśniała w mediach powagę problemów  braku żywności, wody i wojen domowych w krajach Ameryki Środkowej, Południowej oraz Afryki. Jedna z osób wypowiadająca się w filmie, która znała Audrey, mówiła, że na świecie żyją tysiące ludzi, którzy o niej nie wiedzą, a której zawdzięczają swoje teraźniejsze życie. Audrey sprawiła, że choć cząstka świata uległa zmianie - na lepsze. Po powrocie z jednej ze swych licznych charytatywnych podróży zaczęła odczuwać pierwsze objawy nowotworu, którymi były początkowo bóle brzucha. Zmarła w 1993 roku na raka jelita, została pochowana w Tolochenaz w Szwajcarii. Na zawsze pozostanie w pamięci wielu, zwłaszcza, że za swoje poświęcenie pracy humanitarnej otrzymała nagrody: z rąk prezydenta George'a Busha Prezydencki Medal Wolności (Presidential Medal of Freedom), a po śmierci nagrodę Jean Hersholt. 
Ja osobiście bardzo żałuję, że wcześniej nie byłam świadoma, że piękna ikona stylu Audrey Hepburn była tak niesamowitą osobą, której historię powinni znać wszyscy. Chociaż "niesamowita" to za mało, by opisać to, na co naprawdę ona zasługuje. 



Chyba najbardziej rozpoznawalne zdjęcie Audrey. Pochodzi ze "Śniadania u Tiffany'ego", gdzie grała rolę Holly Golightly

W "Rzymskich wakacjach" jako księżniczka Anna, w ramionach Gregory'ego Pecka grającego Joe Bradley'a. Za tę rolę otrzymała Oscara

Do następnego
Ola :)




niedziela, 17 lutego 2013

Ten post piszemy razem. Byłyśmy dzisiaj na rynku w Krakowie, a przy okazji zahaczyłyśmy o Galerię Kazimierz. Zachęcone pozytywnymi opiniami o jogurt-barze postanowiłyśmy wybrać się do Feel The Chill i sprawdzić, co tak naprawdę kryje się pod tą nazwą. Przy samym wejściu znajdują się automaty z różnymi smakami jogurtów, m.in. prażonych migdałów, truskawek i czekolady. Spodobało nam się to, że jogurt można komponować samemu. Różnorodne dodatki, takie jak migdały, wiórki kokosowe, M&M'sy, żelki i owoce sprawiają, że staje się on przepysznym deserem. Nieopodal stoi uśmiechnięta pani w różowym firmowym kostiumie, zawsze chętna do pomocy :). Uważamy, że idea jogurt-baru jest naprawdę świetna i mamy nadzieję, że będzie ich coraz więcej w Polsce. Możemy szczerze powiedzieć, że opinie na temat Feel The Chill były jak najbardziej słuszne ;).






Na rynku odwiedziłyśmy kilka sklepów z ciuchami, jednak na początku nic szczególnie nam się nie spodobało. Dopiero kiedy wstąpiłyśmy do Diverse znalazłyśmy prześliczne koszulki. Podoba nam się ich prostota i cena - 29.90 :).




Do następnego
Klaudia i Ola
Sądzimy, że wszystko co dzieje się wokół nas zasługuje na uwagę. Nawet te najdrobniejsze szczegóły, które uzupełniają całość. Dlatego postanowiłyśmy założyć bloga. Aby dzielić się z Wami naszymi codziennymi, szczerymi opiniami. Chcemy, by był on o różnorodnej tematyce, byście zawsze mogli znaleźć coś dla siebie. Mamy nadzieję, że spodoba Wam się nasz pomysł.
Ola i Klaudia